Stałam wpatrzona w drzwi autobusu nie mogąc ruszyć
się na krok. Miałam wrażenie, że ktoś odebrał mi tlen z płuc i słuch.
Całkowicie nie wiedziałam co się ze mną dzieje i co się przed chwilą wydarzyło.
Po kilku sekundach stania w bezruchu, postanowiłam wrócić do środka. Szłam
podpierając się ścian, obraz przed oczami miałam rozmyty i czułam wzrastający
wewnątrz mnie gniew. Prawie biegnąc weszłam do drugiej garderoby i z całej sił
zatrzasnęłam drzwi. Stałam przed chwilę w miejscu próbując złapać oddech,
jednak moje płuca ciągle odmawiały mi posłuszeństwa. Z każdą sekundą poziom
gniewu we mnie wzrastał. Po chwili zaczęłam rzucać wszystkim co znajdowało się
w zasięgu moich rąk, zrzucałam ubrania z wieszaków, ciskając je przed siebie,
przewracałam wieszaki, głośno przy tym krzycząc. Po kilku chwilach całkowicie
opadłam z sił, położyłam się na podłodze, schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam
płakać, tarzając się po podłodze.
- Eva! Boże, co tu się dzieje?! – rzuciła Mandie z
przerażeniem, wparowując do środka.
- Czemu wszystko musi się tak pieprzyć?! – mówiłam, ledwo
łapiąc powietrze. Mandie szybko podbiegła do mnie, uklękła, chwyciła mnie za
ramiona i posadziła.
- Eva, co się do cholery dzieje?
- Hhhhaa..Hhhharrry..
- Co Harry?
- Harry.. Się we mnie zakochał.. Przed chwilą mnie
pocałował.
Mandie zamilkła i patrzyła na mnie wielkimi oczami.
Po chwili ciszy, przyciągnęła mnie do siebie i mocno przytuliła.
- I co teraz? – szepnęła mi na ucho.
- Nie chce tracić mojego najlepszego przyjaciela. –
odpowiedziałam, zanosząc się płaczem.
- Ev, nie jesteś w stanie zadowolić wszystkich.
Najwyraźniej tak musi być.
- Gówno prawda! – syknęłam, wyrwałam się z jej objęć
i wyszłam trzaskając drzwiami. Kręciłam się dłuższą chwilę po hali, nie mogąc
znaleźć sobie miejsca. Nie byłam w stanie wrócić do garderoby chłopaków, spojrzeć
w oczy Zayn’owi, a co najważniejsze przebywać blisko Harrego. Wiedziałam, że
moja obecność bardzo go raniła, a zaręczyny całkowicie złamały mu serce. Nigdy
nie chciałam go zranić. Był moim najlepszym przyjacielem, moim bratem. Czułam,
że nie mogę tam dłużej zostać. Nie miałam serca dalej ranić Styles’a swoją
obecnością. Szybkim krokiem wyszłam przed halę i poprosiłam kierowcę, by
zawiózł mnie do hotelu. Całą drogę nerwowo bawiłam się telefonem, zastanawiając
się co mam zrobić. Gdy dotarliśmy na miejsce, wybiegłam z samochodu jak
oparzona i czym prędzej zamknęłam się w swoim pokoju. Długo nie mogłam znaleźć
sobie miejsca, kręciłam się od ściany do ściany, wypowiadając nieskładne słowa.
Nagle poczułam impuls. Chwyciłam swoje walizki i zaczęłam je szybko pakować. Po
kilku minutach siedziałam już w taksówce, jadąc na lotnisko. Wyjęłam telefon,
by napisać tylko krótką wiadomość do Mandie: „ WYJEŻDŻAM, WRACAM DO LONDYNU… NIE
MOGĘ TU DŁUŻEJ ZOSTAĆ… ODEZWĘ SIĘ.” W tamtej chwili wg nie myślałam o Zaynie i
o tym jak mu to wszystko wytłumaczę. Chciałam być jak najdalej od zespołu,
Harrego i tego wszystkiego co działo się wokół mnie od dłuższego czasu.
***
Biegałem od garderoby do garderoby, próbując znaleźć
Evę. Nie wiedziałem co mnie napadło z tym wyznaniem i pocałunkiem. Chciałem to
jak najszybciej odkręcić, by nie stracić mojej najcudowniejszej przyjaciółki.
Przynajmniej w ten sposób choć mogłem mieć ją przy sobie.
- Mandie, widziałaś gdzieś Ev? – zapytałem.
Spojrzała na mnie wściekłym i smutnym wzrokiem.
- Eva wraca do Londynu. Zadowolony?! – rzuciła i
ruszyła w stronę naszej garderoby. Podbiegłem do niej szybko, chwyciłem za rękę
i zatrzymałem.
- Co Ty mówisz?! Jak to wyjechała?
- Wysłała mi przed chwilą wiadomość. Jest w drodze
na lotnisko. Nie była w stanie dłużej tutaj zostać. – rzuciła i odeszła.
Poczułem się, jakby uderzył we mnie piorun. Nie
mogłem pozbierać myśli, rozglądałem się dookoła bez większego powodu. Nie
wiedziałem zupełnie co mam robić. Spojrzałem na zegarek. Do koncertu została
godzina..
- Może zdążę.. – powiedziałem do siebie i czym
prędzej wybiegłem z hali.
- Na lotnisko, szybko! – rzuciłem do naszego
kierowcy.
- Harry, ale przecież za godzinę jest koncert. Po
chcesz tam jechać? – zapytał zdziwiony.
- Nie dopytuj się bez sensu, tylko jedź! – rzuciłem wrogo
- Ale Harry?
- Jedziesz, albo zabiorę Ci te cholerne kluczyki i
pojadę tam sam!
Patrzył na mnie jeszcze przed krótką chwilę z ogromnym
zdziwieniem, głośno westchnął i dopalił silnik.
- Dziękuję! – rzuciłem wrogo.
Czas w samochodzie dłużył mi się niemiłosiernie. Co
chwilę nerwowo zerkałem na zegarek, zastanawiając się ile czasu mi jeszcze
zostało i czy na pewno zdążę to wszystko odkręcić. Nie mogłem pozwolić jej
wyjechać. Wolałem nie zastanawiać się nad tym, jak wytłumaczyłaby Malikowi, że
tak nagle musi wyjechać, nie mówiąc tak naprawdę słowa.
- Jedź szybciej! – krzyknąłem wrogo do kierowcy.
- Chciałbym, ale jest korek Harry. Sory, to nie
helikopter.- rzucił ironicznie. Uderzyłem z całej siły pięścią w siedzenie naprzeciwko
mnie. Miałem jak najgorsze przeczucia. Próbowałem dodzwonić się na lotnisko, by
sprawdzić, kiedy najbliższy lot do Londynu wylatuje, jednak nikt nie odbierał.
Po 20 minutach wreszcie zaparkowaliśmy przed halą odlotów. Czym prędzej
wysiadłem z samochodu i popędziłem do środka, co chwilę potykając się o własne
nogi. Wbiegłem do środka i stanąłem jak wryty. Otaczały mnie tysiące osób,
wszyscy patrzyli na mnie, zerkali, co chwilę ktoś mnie popychał, a ja zupełnie
nie wiedziałem gdzie mam się ruszyć. Chciałem nawet pytać ludzi, czy ktoś z
nich nie widział Evy. Po krótkiej chwili dostrzegłem gigantyczną tablicę z
odlotami samolotów. Czym prędzej podbiegłem do niej i zacząłem wertować
kierunki.
Po chwili poczułem jak krew odpływa mi z mózgu.
- Londyn
Heathrow – odleciał. – powiedziałem cicho do siebie i zakryłem twarz
dłonią.
_________________________________________________________________________________
STRASZNIE, ALE TO STRASZNIE CHCIAŁAM WAS PRZEPROSIĆ ZA TAK DŁUGĄ NIEOBECNOŚĆ, ALE NIE MIAŁAM INNEGO WYJŚCIA. ZUPEŁNIE NIE MIAŁAM CZASU. ALE TERAZ OBIECUJĘ, ŻE ROZDZIAŁ BĘDZIE POJAWIAŁ SIĘ RAZ W TYGODNIU. CO PRAWDA NIE ZOSTAŁO ICH DO KOŃCA JUŻ Z BYT DUŻO, ALE NA 100% BĘDĄ POJAWIAĆ SIĘ REGULARNIE. JESZCZE RAZ BARDZO, ALE TO BARDZO PRZEPRASZAM. Love ya.xx